Kasia Kowalska kiedyś wydała piosenkę ,,Coś optymistycznego”. Tańczyła w teledysku w cudownym garniturze i zarażała pozytywną energią. Pomyślałam, że ja też tak chcę. Spokojnie, wyrosłam już z marzeń o karierze muzycznej. Postanowiłam napisać coś wesołego.
Ale jak tu pisać radośnie, skoro wszystko jest do dupy???
Mamy wiosnę, kwitnie bez. I co z tego, skoro zrobiło się zimno i wącham go okutana w ciepłą kurtkę?
D. trafiła w końcu na specjalistę, który ją dobrze zdiagnozował i chce jej ulżyć w cierpieniu. Super, prawda? Tylko, że operacja będzie kosztować 35 tysi.
Chciałam ćwiczyć na wioślarzu, dostałam. Niestety mój zapał wyparował, więc se stoi i udaje wieszak na ubrania.
Zmieniłam dietę. Kanapki z pszennych chrupiących bułeczek zamieniłam na kalarepę i pomidorki. Zdrowo, co nie? Sraty taty. Właśnie z tym pierwszym mam problem. Zapiekłam się jak hamulce w starej Setrze, a gazuję lepiej niż saturator do wody.
Przełamałam swoje lęki, pokonałam traumy z dzieciństwa. Wzięłam się za remont klawiatury. Znaczy się poszłam do dentysty. Brawo ja! Dzielna, twarda Barbara. Kupa z tego wyjdzie, bo za chwilę nie będzie mnie stać na dalsze leczenie.
Wybrałam się skontrolować guzki na tarczycy. Dobre wieści: nie rosną, więc jest ok. Jednak przy okazji zrobiłam też usg brzucha. Pojawiły się jakieś guzki na nadnerczu. Ku… mać!
Reasumując: w kolekcjonowaniu powodów/ pretekstów do dołowania się osiągnęłam level master. Bądź co bądź tytuł mistrza ma jednak pozytywny wydźwięk, więc może to jednak nie do końca pesymistyczny tekst?
I tym optymistycznym akcentem na dziś się pożegnam. Czas spać.
Trzymajta się, do następnego.